
Oskarżeni to Tadeusz G. i Marek K. z jednostek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zajmujących się zwalczaniem opozycji oraz Wiesław S. z wydziału o podobnym charakterze z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Radomiu. Prokuratorzy z Instytutu Pamięci Narodowej zarzucają im popełnienie dwóch przestępstw zbrodni komunistycznej stanowiących jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości.
Kombinacja operacyjna
Dzisiaj prokurator Marcin Rębacz z IPN przestawił w sądzie akt oskarżenia. Wynika z niego, że trzej byli funkcjonariusze SB dopuścili się przestępstwa polegającego na tym, że w okresie między 19 a 21 października 1981 r., będąc funkcjonariuszami państwa komunistycznego, w Radomiu działając wspólnie i w porozumieniu przekroczyli uprawnienia służbowe, w ten sposób, że wbrew ciążącemu na nich z mocy przepisów prawa obowiązkowi, w tym zakazującym tajnym współpracownikom zadań polegających na udziale w czynach stanowiących przestępstwa, wzięli udział w opracowaniu i wdrożeniu kombinacji operacyjnej, zmierzającej bezpośrednio do podstępnego podania działaczce NSZZ „Solidarność” Annie Walentynowicz środka farmakologicznego o nazwie furosemidum za pośrednictwem tajnego współpracownika posługującego się pseudonimem „Karol”. Jak podkreślał prokurator Rębacz, celem esbeków było co najmniej ograniczenie możliwości poruszania się przez Walentynowicz i uniemożliwienia jej odbywania spotkań z załogami zakładów pracy. W ten sposób działali oni na szkodę interesu prywatnego Anny Walentynowicz, usiłując narazić ją na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu albo utraty życia. Zdaniem śledczych IPN jednorazowe podanie określonej ilości tego środka farmakologicznego mogło spowodować objawy zatrucia wywołane odwodnieniem i zaburzeniami elektrolitowymi przejawiające się spadkiem ciśnienia krwi prowadzącym do zapaści oraz zaburzeniami rytmu serca i osłabienie mięśni, zaś większej dawki nawet śmierć. Zamiaru tego oskarżeni nie osiągnęli, ponieważ działaczka Solidarności wyjechała z Radomia wcześniej. Ponadto - według aktu oskarżenia - funkcjonariusze SB "sprzeniewierzyli się ustawowemu obowiązkowi troski o życie i zdrowie obywateli, co stanowiło zbrodnię komunistyczną w formie stosowania represji wobec jednostki oraz zbrodnię przeciwko ludzkości w postaci poważnego prześladowania osoby z powodu przynależności do określonej grupy politycznej".
Nękające działania przestępcze
Drugi zarzut dotyczy przestępstwa polegającego na tym, że w tym samym okresie co poprzednio, Tadeusz G., Marek K. i Wiesław S. będąc funkcjonariuszami państwa komunistycznego wzięli udział w związku mającym na celu popełnienie przestępstwa na szkodę działaczki opozycji antykomunistycznej, gdzie za wiedzą i zgodą kierownictwa przygotowano i zrealizowano nękające działania przestępcze wobec osób zaangażowanych w działalność antykomunistyczną, a następnie składano raporty z ich wykonania. Oskarżeni mieli w ten sposób podjąć - przedstawione w pierwszym zarzucie "bezprawne czynności o charakterze przestępczym wobec aktywistki NSZZ „Solidarność” Anny Walentynowicz dopuszczając się zbrodni komunistycznej w postaci represji wobec jednostki i zbrodni przeciwko ludzkości w postaci poważnego prześladowania osoby z powodu przynależności do określonej grupy politycznej.
Oskarżeni nie przyznają się do winy.
Byli, nie wiedzą i nie pamiętają
Sąd wysłuchał wyjaśnień Tadeusza G, i Marka. K , a następnie Wiesława W., ale w przypadku tego ostatniego przychylił się do wniosku obrony, by wyłączyć w tej części jawność procesu. Jak przekonywał obrońca Wiesław W., chce on złożyć dodatkowe wyjaśnienia, które mogą - ujawnione publicznie - naruszyć dobro świadka.
Tadeusz G. potwierdził, że w październiku 1981 roku był w Radomiu, ale nie brał udziału w żadnym spotkaniu z udziałem tajnego współpracownika "Karola" (TWK). - Ja tylko opisywałem to spotkanie, sporządziłem sprawozdanie z wyjazdu do Radomia. Nie wiem kto przygotowywał spotkanie (chodzi o spotkanie Walentynowicz w mieszkaniu, gdzie miało dojść do próby otrucia) - zapewniał oskarżony, chociaż przyznał, że wiedział, iż jedzie do Radomia, bo ma tam być Anna Walentynowicz.- Naszym zadaniem było rozpoznanie sytuacji, po co ona przyjeżdża do Radomia i przekazanie informacji przełożonym, anie otrucie - wyjaśniał. Nie umiał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w raporcie znalazło się określenie o "neutralizacji" Walentynowicz.
Tadeusz G. przekonywał też, że wcześniej nawet nie znał Wiesława S. przyznał, że jest autorem większości stwierdzeń zawartych w raporcie, ale był tylko tą osoba, która notatkę spisywała na maszynie.
Sąd dociekał, jakie zdanie mieli do wykonania esbecy w Radomiu. - Uzyskaliśmy informacje od naszych przełożonych, że wydział III KW MO w Radomiu ma zamiar kontrolować pobyt Anny Walentynowicz - mówił oskarżony. Potwierdził, że złożył podpis pod sprawozdaniem, natomiast nie podrobił podpisu Marka K. (ten twierdzi, że to nie jego podpis). Zapewniał, że niczego "nie inspirował", i nie brał udziału w żadnej "kombinacji operacyjnej". Przypomniał, że generalnie SB szukała informacji o przeciwnikach politycznych, stopniu ich szkodliwości, zwłaszcza w kontekście ewentualnego naruszania prawa. Jego zdaniem szkodzenie tym, którzy byli zaangażowany w wewnętrzny konflikt w Solidarności (chodzi o konflikt miedzy Walentynowicz a Lechem Wałęsą - przyp. B.D.) nie miało sensu.
Marek K. praktycznie przy każdym pytaniu formułowanym przez sąd zasłaniał się brakiem pamięci. Twierdził, że nawet nie wie, po co do Radomia przyjechał, skoro wcześniej pracował w innym departamencie zajmującym się inwigilacją dyplomatów, zwłaszcza państw NATO. - Mój przyjazd do Radomia był bezcelowy, nie dostałem żadnego zadania od przełożonych, nic nie wiem o "kombinacji operacyjnej" - wyliczał. Potwierdził jedynie, iż wiedział, że jego pobyt w Radomiu wiąże się z przyjazdem do miasta Walentynowicz, ale nie planował żadnych działań na jej szkodę.
Bolesna sprawa dla matki
Na procesie obecny był syn działaczki Solidarności Janusz Walentynowicz. - To była dla mojej mamy bardzo bolesna sprawa, ale nie bardzo chciała o tym rozmawiać, chociaż pierwsze informacje na ten temat pojawiły się już w latach 90. Bolało ją to tym bardziej, że w sprawę była zamieszana jej bliska współpracowniczka z działalności opozycyjnej - mówił dziennikarzom - mówił dziennikarzom Walentynowicz. Uważa, że trzeba sprawę wyjaśnić, a osoby odpowiedzialne powinny ponieść konsekwencje.
Anna Walentynowicz zginęła w 2010 roku w katastrofie smoleńskiej.
Bożena Dobrzyńska
-
-
-
-
-
-
-
-
Janusz Walentynowicz był obecny na procesie
-