Prokuratura ustaliła: skuty kajdankami 24-latek sam się postrzelił

15 maja 2015

24-latek konwojowany radiowozem, skuty kajdankami, wyciągnął broń z kabury policjanta i śmiertelnie postrzelił się w plecy – uznała Prokuratura Okręgowa w Radomiu i umorzyła śledztwo z powodu braku znamion przestępstwa.

Prokurator Małgorzata Chrabąszcz

Prokurator Małgorzata Chrabąszcz

  - Oznacza to, że ustalono w toku śledztwa bezspornie, ze śmiertelne postrzelenie pokrzywdzonego z broni Walter P-99 było wynikiem tylko i wyłącznie zachowania jego samego. Obaj funkcjonariusze nie naruszyli przepisów prawa, działali zgodnie z procedurami regulującymi sposób zatrzymania i doprowadzania osób zatrzymanych. Również zachowane zostały wszelkie środki ostrożności, po to by broń nie dostała się w ręce osób nieuprawnionych - mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Radomiu Małgorzata Chrabąszcz. Do tragicznego zdarzenia doszło 5 maja 2014 r. około godz. 21. 10 w Lipsku. Łukasz K. został zatrzymany w miejscu zamieszkania, ponieważ odbywał karę pozbawienia wolności (za jazdę po pijanemu) pracując poza więzieniem, ale nie wrócił do Aresztu Śledczego w Radomiu. Mężczyzna, który był pod wpływem alkoholu (miał 2,8 prom alkoholu w organizmie) ukrył się przed policjantami w szafie i nie chciał wykonywać ich poleceń. Został jednak siłą zatrzymany i skuty kajdankami rękami do tyłu, a potem doprowadzony do samochodu. Został umieszczony na tylnej kanapie po prawej stronie pojazdu; po jego lewej stronie usiadł jeden z funkcjonariuszy, a drugi policjant zajął miejsce kierowcy. - Do krytycznego w skutkach zdarzenia doszło około godz. 21. 47, gdy radiowóz w drodze do Komendy Powiatowej Policji w Lipsku pokonywał rondo i skręcał ostro, pod katem 90 stopni w prawo. W tym momencie Łukasz K. przechylił się znacznie w stronę policjanta siedzącego obok, praktycznie położył się na nim, jednocześnie zapierając się nogami o prawe drzwi samochodu. Funkcjonariusz chwycił go za ramiona i przepchnął na poprzednie miejsce, które zajmował i w tym momencie zorientował się, ze nie ma w kaburze broni, którą trzymał po prawej stronie z boku. Po kilku sekundach usłyszał strzał, a gdy szybko ogarnął wzrokiem siedzenie i okolice, broni nigdzie nie było. Odchylił pokrzywdzonego do tyłu i okazało się, że broń tam się znajduje i jest pełno krwi. Mężczyzna żył jeszcze, został odwieziony na komendę, bo było tam już bardzo blisko. Karetka zabrała go do szpitala, gdzie wykonano operację. 6 maja  godz. 0. 15 zmarł - relacjonuje rzeczniczka. Sekcja zwłok Łukasza K. wykazała, że wlot pocisku znajdował się z tyłu, w bliskiej odległości od kręgosłupa, na wysokości paska od spodni. Pocisk przemieszczał się przez ciało pod katem 30 stopni, wylot pocisku był na brzuchu po lewej stronie i utkwił w dachu pojazdu. - Powołany zespół specjalistów z zakresu: daktyloskopii, patomorfologii, badania broni i amunicji, w swojej opinii podał, że niemożliwe jest aby pokrzywdzony został postrzelony przez inną osobę niż on sam. Wskazywał na to ruch pocisku, umiejscowienie wlotu pocisku, co oznacza, że nie był to jakiś przypadkowy pocisk z rykoszetu, ale z przyłożenia. Wersja podana przez obu policjantów została potwierdzona tymi opiniami - wyjaśnia prokurator Chrabąszcz. Przyznaje, że zastanawiające było, jak to się mogło zdarzyć, że 24-latek mając skute ręce do tyłu kajdankami mógł zabrać policjantowi i strzelić sobie w plecy. - Trzykrotnie przeprowadzono eksperyment z udziałem trzech różnych pozorantów i okazało się, że jest to możliwe, tym bardziej że kajdanki dawały dużą manewrowość. Było też w tej sytuacji możliwe wyjęcie pistoletu z kabury, przeładowanie go i oddanie w swoja stronę strzału - podkreśla Małgorzata Chrabąszcz.  I dodaje: - W toku postępowania nie ma żadnego dowodu, że było zaniedbanie ze strony funkcjonariuszy. Uznano zatem, że nie ma znamion przestępstwa. Prokuratura podkreśla, że nie badała motywów postępowania Łukasza K. Postanowienie o umorzeniu jest nieprawomocne. Jeśli zostanie zaskarżone, to akta sprawy trafią do sądu, który ją rozpozna. Bożena Dobrzyńska  
Tags