
Zamieszki przed derbami stolicy miały miejsce osiem lat temu. Zdaniem prokuratury na ulicach Warszawy doszło do burd, w ruch poszły płonące race, kamienie i butelki. Zniszczono mienie, w tym budynek Polskiego Związku Niewidomych i
samochód.
Dziś obrońcy oskarżonych usiłowali odroczyć posiedzenie sądu tłumacząc to tym, że jeden z mecenasów nie dążył zapoznać się z obszernymi aktami sprawy, po tym jak jeden z adwokatów zrezygnował z reprezentowania jednego z oskarżonych. Sąd nie wyraził jednak na to zgody, uznając ze jest to tylko zabieg w celu odwlekania procesu. Sąd nie przychylił się również do wniosku obrony, by wyłączyć jawność proces zabraniając dziennikarzom nagrywania przebiegu rozprawy.
Oskarżeni - wielu z wyższym wykształceniem, wszyscy pracujący, niektórzy mający już swoje rodziny -po kolei odmawiali składania wyjaśnień, dlatego sędzia odczytywała je z akt. Zgodzili się jednak odpowiadać na pytania.
- Szedłem w grupie z innymi na stadion Polonii, ale nie uczestniczyłem w żadnych zamieszkach. Nie słyszałem wezwań policjantów przez megafony, aby się uspokoić. Nie słyszałem wulgarnych haseł. My wykrzykiwaliśmy tylko hasła chwalące Legię. Niczym nie rzucałem w policjantów. Niczego nie demolowałem. Ktoś rzucił race, ale nie wiem kto - tak można podsumować wypowiedzi oskarżonych. Zapewniali oni też, że nie mogli odłączyć od grupy, ponieważ przeszkadzał im w tym szczelny kordon policji, która konwojowała kibiców w drodze na stadion. - Byłem jak owca, szedłem razem z nimi. Nie dało się odłączyć od wszystkich. Zostaliśmy brutalnie potraktowani gazem - mówił jeden z mężczyzn.
Jeden z oskarżonych twierdził, że proces ma charakter polityczny, tłumacząc, że już podczas pobytu na komendzie policji (gdy kibice zostali zatrzymani), widzieli "na pasku" w telewizji, że doszło do zamieszek z ich udziałem. - teraz tez proces jest wznowiony, bo są wybory - przekonywał.
(bdb)